Historia ekstremum

Rytuał "Gkol" i zwyczaj He E'Nalu są jednymi z podstaw sportów ekstremalnych. Poznajmy, jak powstają dyscypliny wymagające odwagi, a nawet szaleństwa.

Gdy przybywa miłośników sportów ekstremalnych, automatycznie wzrasta liczba ich odmian. Do tego stanu rzeczy przyczynia się rozwój techniki, który pozwala na pokonywanie postawionych barier, a także nieodparta chęć zaznania czegoś wyjątkowego. Tak było, jest i będzie, a najlepszym dowodem na to jest historia.

Żona spryciara

Starożytny rytuał "Gkol" odprawiany był przez ludność zamieszkującą wyspę Pentacost, będącą częścią archipelagu Vanatu. Legenda głosi, że w wiosce Bunlap pewien mężczyzna pokłócił się ze swoją żoną. Kobieta zaczęła uciekać, a wściekły mąż ruszył za nią w pogoń. Sprytna kobieta wspięła się na drzewo bananowca, obwiązała swoje nogi lianą i skoczyła. Jej mąż skoczył za nią, ale zginął, gdyż nie wiedział, że żona postanowiła się zabezpieczyć na wypadek, gdyby skok się nie udał.

Reklama

Mieszkańcy wioski byli pod tak wielkim wrażeniem wyczynu dzielnej niewiasty, że sami zaczęli skakać z wysokości 35 metrów. Z czasem zwyczaj ten przekształcił się w rytuał, który symbolizował męskość oraz miał zapewniać obfite plony batatów.

W 1970 roku skoku spróbował dziennikarz "National Geographic". Był pierwszym spoza społeczności wyspy Pentacost, który tego dokonał. Dziewięć lat później grupa studentów z uniwersytetu w Oksfordzie na własny sposób skoczyła z mostu Clinton w Bristolu. W ten oto sposób narodził się sport ekstremalny znany dzisiaj jako bungee jumping.

Od prostego, jakby się mogło wydawać, skoku z dużej wysokości na linie dotarliśmy do wszelkich udziwnień. Mamy bowiem już nie tylko bungee jumping, ale nawet dream jumping, czyli skoki z wieżowca na linie rozpiętej pomiędzy dwoma budynkami. Z początku swobodne spadanie zmienia się w ślizg nad ziemią. Jak to działa? Człowiek wsadzany jest do przysłowiowej procy i wystrzelony między dwoma budynkami.

W końcu jest też bungee-run, czyli specjalny nadmuchiwany korytarz. Śmiałek idzie korytarzem, przypięty liną do jednego jej końca. Gdy lina jest już odpowiednio napięta, amator wrażeń w niekontrolowany sposób wraca do początku swej podróży. Bezpieczeństwo zapewniają kask i nadmuchiwany korytarz.

Bungee jak surfing

Podobne pochodzenie ma surfing. Pierwszym dokumentem opisującym ten sport jest dziennik Jamesa Cooka z podróży na Hawaje w roku 1778. Podróżnik zaobserwował popisy tubylców zwane He E'Nalu. Ślizgali się oni na falach, wykorzystując drewniane deski różnej wielkości. Wystarczyło, że ludzie przekonali się jaką sport ten sprawia frajdę, a już pojawiło się wielu jego miłośników. Problemem było jednak dotarcie do odpowiedniej fali. Surfer musiał przepłynąć kilkanaście metrów do miejsca, gdzie załamują się 10-metrowe fale.

Fakt ten zmusił w latach 70. Jima Drake'a (żeglarza i konstruktora lotniczego) oraz Hoyla Schweitzera (surfera i matematyka) do wymyślenia sposobu przemieszczania się bez użycia siły fizycznej. Wpadli na pomysł deski z żaglem, który odrzucałoby się po dopłynięciu na miejsce. Szybko okazało się, że żagiel nie przeszkadza, a wręcz otwiera nowe możliwości w surfowaniu. Tak powstał dzisiejszy windsurfing, a w ślad za nim sailboarding, czyli połączenie żeglarstwa i surfingu oraz kitesurfing - deska z latawcem, który ją napędza. Deskę wykorzystać można do sportów takich jak: kneeboard, wakesurf, wakeboard, wakeskate, bodyboard.

Ekstremum przyszłości

Wciąż powstają nowe, coraz bardziej pomysłowe dyscypliny. Czy ktoś kiedyś wyobrażał sobie swobodne spadanie z prędkością wyższą niż dźwięk? Niedługo może być to możliwe, a wszystko dzięki 62-letniemu Francuzowi Michaelowi Fournierowi. Człowiek ten poświęcił wiele lat swego życia, aby móc skoczyć z balonu na wysokości 40 kilometrów nad ziemią. Fournier wyskoczy przy temperaturze minus 70 st. Celsjusza, a jego skok kosztować będzie, bagatela, 250 tys. dolarów. Spadochron otworzy się zaledwie kilkaset metrów nad ziemią.

Fournier będzie pierwszym człowiekiem, który przekroczy prędkość dźwięku w swobodnym locie. Wykorzysta do tego technikę stosowaną podczas ewakuacji kosmonautów. Oczywiście nie zabraknie ludzi, którzy zapłacą majątek, aby sprawdzić jak to jest.

ZAKRĘCONA KULA

Zorbing swój początek ma w Nowej Zelandii, gdzie Zorbs Dwane i Adrew Akers wpadli na pomysł staczania ludzi po stokach tamtejszych gór. Aby jednak ktoś miał ochotę zostać spuszczony z dużej i stromej góry, potrzeba chociażby minimalnego zabezpieczenia. W ten sposób powstała nadmuchiwana kula o średnicy 3,2 metra, ważąca 75 kg. Wykonana została z materiałów odpornych na wszelkie uszkodzenia. Śmiałek wchodzi do środka i zostaje zepchnięty ze zbocza. Są ludzie, którzy płacą majątek za taką "przyjemność".

SKOK NA KAPELUSZU

Podobno pierwszym amatorem "podniebnych" przygód był cesarz chiński Shon, który żył ok. 2200 lat p.n.e. Raczej stał się nim z przymusu niż miłości do powietrza. Musiał skoczyć z dachu płonącego domu. Wykorzystał do tego celu duże słomkowe kapelusze.

PROF. ZBIGNIEW NĘCKI, PSYCHOLOG SPOŁECZNY:

Sporty ekstremalne przyciągają najczęściej ludzi głodnych wrażeń i w pewien sposób niespełnionych. Może być to swoisty problem, który polega na tłumieniu nieświadomych lęków, podniesieniu opinii o sobie samym. Nie można też zaprzeczyć, że uprawianie sportów ekstremalnych może być przyjemne.

Stefan Wroński

Dzień Dobry
Dowiedz się więcej na temat: sporty ekstremalne | sport | skok
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy