Morsowanie na sucho. Niepotrzebne ryzyko w górach

"Trzeba mieć plecak, odpowiednią odzież, wyposażenie, żeby móc natychmiast zareagować. W innym wypadku, idąc na lekko, przekroczymy akceptowalne ryzyko" - tłumaczy naczelnik TOPR, Jan Krzysztof /Fot. Marek Lasyk/REPORTER /East News
Reklama

Chodzenie zimą po górach w skąpym stroju, podobnie jak klasyczne morsowanie, zyskuje w ostatnim czasie na popularności. W mediach społecznościowych przybywa zdjęć zziębniętych i zadowolonych z siebie ekstremalnych turystów, a ratownicy górscy załamują ręce, ostrzegając przed tragicznymi konsekwencjami wychłodzenia organizmu.

Dzikie Tatry to mit. Zapomniana katastrofa ekologiczna

Sobota, 16 stycznia. Ratownicy Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego dyżurujący na Markowych Szczawinach otrzymali zgłoszenie przed godziną 13. 

W rejonie Gówniaka turyści znaleźli leżącą w śniegu kobietę. Ubrana jedynie w spodenki, sportowy biustonosz i obuwie próbowała wraz z równie skąpo wyposażonym towarzystwem zdobyć w ten wyjątkowo zimny i śnieżny dzień szczyt Babiej Góry. Ryzykowna przygoda skończyła się na hipotermiii i odmrożeniach. 

Reklama

Moda na morsowanie

Problem suchego bądź górskiego morsowania, jak zaczęto w mediach nazywać podobne wycieczki w ubraniu odpowiednim co najwyżej na przejażdżkę rowerową w upalny dzień, nie jest oczywiście zarezerwowany wyłącznie dla turystów przybywających w Beskidy.

- Z informacji przekazanych przez nasze służby terenowe wynika, że takie wycieczki na terenie Tatrzańskiego Parku Narodowego również się zdarzają. Wcześniej takich turystów nie było. Na razie, na szczęście, są to raczej incydenty niż zjawisko masowe - mówi Interii Ewa Holek-Krzysztof z TPN. 

Spacerowanie po górach bez odpowiedniego stroju staje się modne, tak jak kąpiele w lodowatej wodzie. 

- Dostrzegam w tym rolę mediów społecznościowych, które te mody i postawy kreują. Tak jak morsowanie. Dlaczego dopiero w tym roku stało się tak popularne, skoro ludzie morsują odkąd pamiętam? Może to też kwestia wzrostu potrzeby podejmowania działań ryzykownych? Może wpływ pandemii? - zastanawia się Jan Krzysztof, naczelnik TOPR.

Akceptowalne ryzyko

Wszystko jest dla ludzi. Również balansowanie na granicy ryzyka, o ile zdajemy sobie sprawę z konsekwencji podejmowanych działań. Z doświadczeń ratowników wynika, że tej świadomości przeważnie nie ma.

- Ten problem na pewno będzie się w górach pojawiał, ale jak dotąd TOPR takich zgłoszeń nie miało. Mieliśmy natomiast do czynienia ze źle ubranymi turystami. Sam widziałem takie osoby zmierzające zimą nad Morskie Oko w krótkich spodenkach. Jeśli decydujemy się już na taką wycieczkę, zastanówmy się, co będzie jak skręcimy nogę? Trzeba mieć plecak, odpowiednią odzież, wyposażenie, żeby móc natychmiast zareagować. W innym wypadku, idąc na lekko, przekroczymy akceptowalne ryzyko - tłumaczy Jan Krzysztof.

Ratownicy TOPR i strażnicy Parku mogą zwracać uwagę, ostrzegać, zachęcać, ale na tym kończą się narzędzia perswazji w kontakcie z żądnymi ekstremalnych doznań turystami.

Ewa Holek-Krzysztof: - Zawsze zachęcamy do odpowiedniego przygotowania się do zimowego wyjścia w góry. Wśród tych zaleceń jest stosowny strój. Nie możemy jednak brać odpowiedzialności za indywidualne decyzje turystów.

Czym jest hipotermia?

W sobotniej akcji ratunkowej pod Babią Górą brało udział ponad dwudziestu ratowników GOPR. 43-latka w ciężkim stanie trafiła na Oddział Anestezjologii i Intensywnej Terapii szpitala w Suchej Beskidzkiej.

Turystkę wyprowadzono ze stanu hipotermii (16 stycznia temperatura jej ciała wynosiła mniej niż 26 stopni Celsjusza), a następnie, ze względu na komplikacje spowodowane odmrożeniami, przewieziono na dalsze leczenie do szpitala im. Ludwika Rydygiera w Krakowie. 

- Kiedy temperatura ciała spada poniżej pewnego poziomu, organizm przestaje walczyć. Czujemy apatię, hipotermia postępuje, w pewnym momencie siadamy na śniegu, tracimy przytomność i w najgorszym scenariuszu zamarzamy - tłumaczy naczelnik TOPR.

Jeśli doprowadzimy organizm do tak poważnego wychłodzenia, nie pomogą najcieplejsze kurtki puchowe ani folia NRC. Konieczna jest pomoc medyczna i specjalistyczny sprzęt.

- Samo ratowanie jest już bardzo skomplikowane. Osobę w głębokiej hipotermii musimy transportować biernie, tak, by nie wykonywała żadnych ruchów kończynami, nie ma mowy, żeby sama schodziła, musi być izolowana od zimna i dość szybko wylądować w specjalistycznym szpitalu, wyposażonym w urządzenie do ogrzewania pozaustrojowego (ECMO). Ogromny zespół ludzi musi być w to zaangażowany - dodaje naczelnik TOPR.

Turysta z jabłuszkiem

Jeżeli ktoś nie jest odpowiednio przygotowany do ekstremalnych wypraw górskich zimą, nie ma doświadczenia, stosownego stroju, ani osób wokół siebie, które pomogą w razie wystąpienia komplikacji, lepiej postawić na sprawdzone, bezpieczne pomysły.

- Sauna, bania, balia z zimną wodą, wytarzanie się w śniegu... Z pewnością będzie to przyjemne, a na pewno bezpieczne i pozbawione zbędnego ryzyka - wylicza Jan Krzysztof.

Póki co moda na suche morsowanie nie wpłynęła na codzienność ratowników TOPR. Co innego... niepozorne jabłuszka. Zakopiańscy turyści upodobali je sobie do tego stopnia, że coraz częściej zabierają je w góry, a nie tylko dają dzieciom zamiast sanek.

- W tej chwili turysta w Tatrach bez jabłuszka staje się rzadkością. Wychodzą w góry i zjeżdżają z przeróżnych miejsc. Problemem jest tu upadek z dużej wysokości, uderzenie w zlodowaciały śnieg, czy wystające kamienie. Kolejne niespodziewane zjawisko, które warto praktykować z głową - kwituje Jan Krzysztof.

Zobacz również:

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: morsowanie | Dariusz Jaroń | hipotermia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy