Historia Krzysztofa Jastrzębskiego, czyli wielkie źródło motywacji

Pan Krzysztof zdobywa PKiN /Andrzej Hulimka /East News
Reklama

Nie masz czasu i chęci, żeby zabrać się za siebie i popracować nad kondycją? Przypadek Krzysztofa Jastrzębskiego sprawi, że nie zabraknie ci już więcej motywacji.

Pan Krzysztof przez lata był czynnym sportowcem. W Łódzkim Klubie Sportowym trenował dziesięciobój. W 1990 roku usłyszał koszmarną diagnozę - nowotwór złośliwy kończyn dolnych. Szereg operacji zakończył się amputacją nóg.

Można się załamać i stracić chęć do życia? Oczywiście, tym bardziej jeśli przez lata aktywnie uprawiało się sport. Ale Krzysztof Jastrzębski się nie poddał. Po długim leczeniu nie tylko wrócił do ciężkich treningów, zaczął też bić rekordy w pokonywaniu odległych tras na wózku.

Reklama

Wielka klasa i... mandat na Słowacji

Pierwszą imponującą wyprawę odbył w 2009 roku. W 14 dni dotarł z Łodzi do Londynu, pokonując 2000 kilometrów. Cztery miesiące później pobił rekord świata w 24-godzinnej jeździe na rowerze z ręcznym napędem. W tym czasie przejechał 425 km z Berlina do Kalisza.

Potem kręcił kolejne niesamowite wyniki, m.in. pokonując liczące ok. 5000 km trasy Łódź-Barcelona-Łódź (2016) i Łódź-Stambuł-Łódź (2015), czy 4680 km z zachodniego na wschodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych (2012).

Na zwykłym wózku inwalidzkim wjechał trzy lata temu na Szrenicę (1362 m n.p.m.) i jako jedyny niepełnosprawny sportowiec przejechał kalifornijską Dolinę Śmierci (2017). Imponujące? I to jak! A to tylko wycinek osiągnieć Pana Krzysztofa.

Co ciekawe w lipcu 2011 roku w trakcie liczącej 2600 km wyprawy z Aten do Warszawy zanotował jedno ze swoich najdziwniejszych osiągnięć, mianowicie został... ukarany mandatem za przekroczenie prędkości. Wystawiła go - a jakże - słowacka drogówka.

1700 schodów w drodze po kolejny rekord

We wtorek 12 września Krzysztof Jastrzębski ruszył po kolejne rekordowe osiągnięcie. Były dziesięcioboista zamarzył sobie, że wejdzie na rękach po schodach na 30. piętro najwyższego budynku w Warszawie, czyli Pałacu Kultury i Nauki. 

Pan Krzysztof miał do pokonania 1700 schodów. Dla porównania Wieża Eiffla ma ich o 35 mniej. Żeby nie było za łatwo, dołożył sobie w specjalnej kamizelce 20-kilogramowe obciążenie. 

Po około dwóch godzinach walki ze zmęczeniem i kolejnymi stopniami niepełnosprawny sportowiec dotarł na szczyt. Na miejscu powiedział reporterom, że lubi sobie stawiać coraz trudniejsze wyzwania i nigdy nie zamierza się poddać. 

Dodał też, że dostaje listy od rodziców niepełnosprawnych dzieci z podziękowaniem za inspirowanie ich pociech i dawanie wiary w to, że nie ma rzeczy niemożliwych, o ile odpowiednio nastroimy nasz mózg.

Pamiętajcie o Panu Krzysztofie, kiedy następnym razem zaczniecie szukać wymówki, żeby tylko nie wybrać się na trening.


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy