Artur Małek o akcji Czyste Tatry: Najważniejsza jest edukacja

Artur Małek (z lewej) i Adam Bielecki /Marek Lasyk /East News
Reklama

Edukacja i podniesienie poziomu świadomości społecznej to podstawa. Musimy pokazać dzieciom, jak należy postępować w górach. Jeśli to zrobimy, to za 15-20 lat, może wcześniej, problem będzie zanikał – o Czystych Tatrach (i nie tylko) rozmawiamy z himalaistą Arturem Małkiem.

Artur Hajzer. Człowiek do łamania barier w Himalajach

Ponad 7000 wolontariuszy wzięło udział w siódmej już edycji sprzątania Tatr. W sobotę 30 czerwca, mimo kapryśnej pogody, znieśli ze szlaków 420 kilogramów śmieci. Jednym z ambasadorów akcji był doświadczony himalaista Artur Małek, uczestnik niedawnej narodowej zimowej wyprawy na K2.

Dariusz Jaroń, Interia: Wolontariusze znoszą śmieci pozostawione przez innych turystów w Tatrach. A jak ta kwestia wygląda w najwyższych górach świata? Każdy sprząta po sobie, czy są - przynajmniej na poziomie bazy - służby odpowiedzialne za wywóz nieczystości?

Reklama

Artur Małek: - Na Evereście jest dość duża akcja propagującą znoszenie śmieci. Władze chińskie wprowadziły nawet nakaz sprzątania po sobie. Obostrzenia są takie, że jeśli Szerpowie chcą na szczycie rozwiesić tybetańską flagę modlitewną, muszą znieść na dół starą. Taki jest przepis, nie wiem jak będzie respektowany. Wszelkie regulacje wymagają cierpliwości, kilku lat, żeby zmieniła się świadomość wspinaczy.

No dobrze, a tak szczerze - jak tam jest na górze?

- Tam jest mega syf. Można powiedzieć, że na Przełęczy Południowej (7906 m n.p.m., częste miejsce zakładania obozu IV w drodze na Everest - przyp. red.) śpi się na wysypisku. Ostatnio widziałem filmik, pokazujący, co aktualnie się tam dzieje. Nic się nie zmienia, chociaż co roku znoszą stamtąd dziesiątki ton śmieci. Co roku ludzi na najwyższej górze świata przybywa, jest coraz więcej klientów firm komercyjnych, często są to ludzie, którzy są raz w życiu w górach, od razu na Everest idą. Płacą za to po 100 tysięcy dolarów...

Skoro płacą, to może myślą, że nic ich nie powinno obchodzić, że ktoś te śmieci za nich zniesie?

- Ale tak nie może być! Tym bardziej powinni zważać na to, co się dzieje wokół. W Tatrach jest z roku na rok coraz lepiej, ale zszokowały mnie informacje, że skitourowcy i fotografowie przyrody też potrafią zostawić po sobie śmieci. Wydawało mi się, że to są grupy społeczne bardziej świadome problemu, bardziej czułe na tym punkcie i wyedukowane.

Możemy organizować kolejne edycje Czystych Tatr, sprzątać po kimś, kto nie widzi problemu w zostawieniu puszki po piwie wepchniętej w kosodrzewinę, ale bez wspomnianej przez pana edukacji wiele się nie zmieni. Jak zaszczepić te podstawy ekologii dzieciom?

- Trzeba zacząć od najmłodszych lat. Musimy pokazać maluchom, jak należy postępować. Jeśli to zrobimy, to za 15-20 lat, może wcześniej, problem będzie zanikał. Edukacja i podniesienie poziomu świadomości społecznej to podstawa. Takie akcje jak Czyste Tatry powinny być permanentne.

A przepisy? Surowsze kary za śmiecenie?

- Jestem za propagowaniem właściwych postaw, czyli nie wielkie kary, tylko nagrody. Zacznijmy od najmłodszych, dajmy im przykład. Bo 60-letniego gospodarza gdzieś z Podhala, który raz na kwartał wywozi furę śmieci i wyrzuca je w lesie, nie zreformujemy. Co innego małe dziecko, które wszystko chłonie i obserwuje, jak postępuje jego rodzic. Widzę to po swojej córce. Pokazuję jej coś, ona to zachowanie powiela. Nie chodzi tylko o śmieci. Zanieczyszczenie powietrza jest jeszcze większym problemem w Polsce niż rzucanie na ziemię odpadków... Tu też konieczna jest edukacja i zmiana przyzwyczajeń.

Widać te różnice w poziomie edukacji społeczeństw, jak pan jeździ w różne góry świata?

- Strasznie widać. Wystarczy przekroczyć granicę danego państwa, żeby zobaczyć, jak dane społeczeństwo jest przygotowane do życia w swoim kraju. Kiedy się wyjdzie z samolotu w Katmandu i opuści teren lotniska, można dostać szoku kulturowego. Teoretycznie w górach przywiązują do tego większą wagę, ale myślę, że jest to robione na pokaz. Podczas trekkingu pod Everestem bardzo eksponowana jest troska o środowisko, ale wystarczy pojechać w rejon Dhaulagiri, przejść się do bazy, gdzie te wszystkie wyprawy alpinistyczne stacjonują, i zobaczyć, że tam już edukacja nie dotarła.

Ale tam nie tyle śmiecą miejscowi, co wspinacze z całego świata...

- Przeraziło mnie raz, właśnie pod Dhaulagiri, że było tam bardzo dużo polskich śmieci. To jest dla mnie tragedia, że nasze wyprawy, ale też inne z Europy Środkowej, u siebie nie śmiecą, a tam zostawiają po sobie bałagan.

Rozmawiał: Dariusz Jaroń

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy