"Latający Szkot", czyli jak amator został rekordzistą świata

Graeme Obree /East News
Reklama

To się nie miało prawa wydarzyć, ale piękno sportu polega na tym, że nie wszystko da się w nim wytłumaczyć logicznie. Bo jak inaczej nazwać to, czego na torze kolarskim dokonał amator Graeme Obree?

Welodrom Vikingskipet, Norwegia. Połowa lipca 1993 roku. Konstruktor - amator Graeme Obree próbuje pobić godzinny rekord świata w jeździe na rowerze. Dziewięć lat wcześniej utytułowany włoski kolarz Francesco Moser przejechał w tym czasie 51 kilometrów i 151 metrów.

Szkot kręci ile sił w nogach, jest blisko, ale nie daje rady. Do rekordu brakuje mu niespełna kilometra. Koniec walki? Nic z tych rzeczy, bo nasz bohater wynajął tor na dobę. Co tam wyczerpanie organizmu, odwodnienie i piekący ból mięśni, chwilę się prześpi i spróbuje jeszcze raz.

Reklama

Pił całą noc

Ambitny cyklista wpadł na sprytny sposób, żeby nie dać się zakwasom. Budził się w nocy i kuflami pił wodę, a następnie gnał do toalety. Przy każdej pobudce rozciągał się i rozgrzewał mięśnie. Nie wyspał się przy tym specjalnie, ale przynajmniej jego ciało było gotowe do kolejnej próby.

17 lipca 1993 roku o 7.55 ponownie zameldował się na welodromie. Pięć minut później był gotowy do zmierzenia się z historycznym rezultatem Włocha. Jak sam później przyznał, kolejną próbę bicia rekordu świata podejmował z zupełnie innym nastawieniem.

"To był inny stan mentalny. Dzień wcześniej byłem myszą, teraz wróciłem jako lew" - barwnie porównywał swoją postawę. W 60 minut przejechał 51 kilometrów i 596 metrów, poprawiając dotychczasowy rekord o 445 metrów.

"Ten rekord fascynował mnie, od kiedy tylko usłyszałem o osiągnięciu Mosera. To było niczym ostatecznym test - bez towarzystwa innych, tylko jeden człowiek na welodromie i tykający zegar. Nie mówiłem sobie, że spróbuję pobić rekord świata, tylko, że go pobiję. Kiedy jesteś przyparty do muru, możesz narzekać, albo dać z siebie wszystko" - tłumaczył szczęśliwy Szkot.

Sukces amatora

Zwycięstwo kolarza przedstawiono jako triumf amatora nad zawodowcami. Chociaż Obree był znakomitym cyklistą, nie miał poważnego sponsora, ani zaplecza w postaci profesjonalnej ekipy, na jaką mogli liczyć topowi zawodnicy na świecie.

Z rekordu świata długo się jednak nie cieszył. 23 lipca 1993 roku mistrz olimpijski Chris Boardman pokonał w godzinę na torze w Bordeaux dystans 52 kilometrów i 270 metrów. Co ciekawe, sztuki tej dokonał w trakcie... dnia przerwy w prestiżowym wyścigu Tour de France.

Na wiosnę kolejnego roku Szkot pojechał do Bordeaux i odzyskał rekord! Żeby nie wypaść ani na sekundę z rytmu, przykręcił sobie buty do pedałów. W razie wywrotki groziło to nieszczęściem, ale Obree nie zakładał porażki. Przejechał 52 kilometry i 713 metrów. 2 września 1994 roku pobił go inny znakomity zawodowiec - Miguel Indurain.

Mistrzostwo świata

To nie koniec imponujących wyczynów amatora z Nuneaton w Wielkiej Brytanii. Obree ma w dorobku także m.in. dwa złote medale mistrzostw świata w kolarstwie torowym (1993, 1995).

Warto zastanowić się, na czym polegała tajemnica sukcesu Szkota. Owszem, miał niespotykaną wydolność, był zawzięty i kochał jazdę na rowerze, ale to nie wszystko. Nie pokonałby zawodowców, gdyby nie miał zmysłu konstruktora i nie dysponował sprzętem, którym rzucił wyzwanie nie tylko rywalom, ale i aerodynamice.

Rekord w godzinnej jeździe na czas pobił dzięki nowej pozycji jazdy na rowerze, był bardziej skulony niż dotychczas jeżdżono, skonstruował również nowatorską ramę. Wszystko po to, żeby zminimalizować opór powietrza, a także zwiększyć siłę pedałowania.

Pędził jak Superman

Konstrukcje z warsztatu Szkota nie spodobały się jednak Światowej Organizacji Kolarskiej (UCI).

Rower i skulona pozycja Obree zostały oficjalnie zakazane. Wymyślił zatem nową pozycję, z ramionami wyciągniętymi do przodu jak u Supermana, ale i ona została po czasie zabroniona przez UCI. Wcześniej, pędząc niczym Clark Kent, szkocki kolarz zdobył swoje drugie złoto mistrzostw świata.

Kolejne wielkie osiągnięcia utrudniła mu nie tylko UCI, ale też problemy zdrowotne. Od nagłej śmierci brata w 1994 roku, Szkot chorował na depresję. Trzykrotnie próbował odebrać sobie życie. Cierpiał też na zaburzenia afektywne dwubiegunowe.

Obree został zapamiętany jako jeden z najbardziej oryginalnych kolarzy. W 2003 roku na rynku ukazała się jego autobiografią pt."Latający Szkot", a trzy lata później w Edynburgu miała miejsce premiera filmu, nakręconego na podstawie książki.

W 2009 roku został zaliczony do grona Kolarskiej Galerii Sław Wielkiej Brytanii. Mimo upływu lat, wciąż z różnym skutkiem bierze się za różnego typu rekordy, a przede wszystkim pozostaje dla wielu sportowców - amatorów źródłem inspiracji i motywacji.

(dj)

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy